Grand Theft Auto V

Grand Theft Auto V to gra ogromna i niezwykle absorbująca. Wręcz trudno się od niej oderwać i przestać o niej myśleć. Rockstar pokusił się przy tym o parę istotnych nowości i modyfikacji, które nieco zmieniają dotychczasowy obraz GTA, akcentując inne aspekty. Czy wyszło to serii na dobre? Przekonajcie się sami w naszej recenzji, której wymowy chyba już się spodziewacie. Bo naprawdę trudno ukrywać, że GTA V to udana produkcja i kolejna wielka gangsterska przygoda. Niepozbawiona pewnych błędów czy kontrowersji, ale jednak niezapomniana i z punktu widzenia nałogowego gracza wręcz obowiązkowa.

Co trzy głowy to nie jedna

W Grand Theft Auto V studiu Rockstar nie wystarczył jeden bohater – możemy więc kontrolować aż trzech. Jest to o tyle istotne, że każdy okazuje się nieco inny. Najbardziej wyrazisty, bo prezentowany z żoną i dwójką dzieci w tle, jest Michael, młody „emeryt”, który zapracował na spokojną „starość”, organizując skoki i napady. Facet ewidentnie ma problem z komunikacją z rodziną, więc pewnie z niemałą ulgą trafia na Franklina, młodego Afroamerykanina z ambicjami wyrwania się z getta. Później dołącza do nich Trevor, którego nie sposób określić inaczej niż jako… zaskakująco sympatycznego socjopatę z piekła rodem. Ta postać przeprowadza swego rodzaju terapię szokową na graczu i co rusz wystawia go na próby. Zresztą to celowy zabieg Rockstara, który chce podkreślić różnicę między starymi wygami, czyli Michaelem i Trevorem, których cechuje nieprzewidywalność i w dużym skrócie brak skrupułów, a Franklinem, gościem wciąż w miarę normalnym. Ciekawy zabieg, bo skłania do zastanowienia się nad istotą bohaterów gier (szczególnie w przypadku Trevora). Mordercy, psychopaci, dziwacy – dlaczego wciąż im kibicujemy czy wręcz pomagamy?

Najbardziej klasycznym bohaterem z całej trójki jest Franklin – to młody wolny strzelec, który chce zrobić karierę. Pusta karta, którą zapiszemy naszymi niecnymi czynami. Michael jest ukształtowany i nie potrzebuje poklasku. Pragnie pojednania z rodziną i znalezienia sobie w życiu zajęcia innego niż gangsterka. A Trevor? Trevor to klasyczny już w popkulturze przykład wariata, który szuka nici porozumienia z resztą świata. Jest wykolejeńcem i samotnikiem, ale potrzebuje przyjaciół. Inną sprawą jest to, że wielu z nich traktuje fatalnie, przy okazji zabijając mnóstwo osób bez zastanowienia – to jego sposób na radzenie sobie ze stresem i niejasnymi społecznie sytuacjami. Trevor to najbardziej kontrowersyjna postać w uniwersum Grand Theft Auto. Także z tego powodu, że – w odróżnieniu od wielu znanych już świrów – otrzymujemy nad nim kontrolę. Często w grach Rockstara trafialiśmy na ludzi złych, wściekłych i nieobliczalnych – zawsze jednak obserwowaliśmy ich z perspektywy bohatera wykonującego polecenia.

Wykrzyczeć kryzys

Od czwartej części Grand Theft Auto nabrało charakteru komentarza politycznego, społecznego i psychologicznego. W końcu jego bohater Niko Bellic to imigrant nękanym przez demony przeszłości, który trafia do kapitalistycznej rzeczywistości. Jasne było, że w „piątce” podejście to w jakimś stopniu będzie kontynuowane. Gra jest wręcz kompleksową satyrą na rzeczywistość – obrywa się mediom, ideologiom, politykom i współczesnym zjawiskom. Jest tu praktycznie wszystko: od śmiania się z hipsterów przez potępienie tortur aż po żarty z ewangelistów nowych technologii. Nie brakuje też poważniejszych, bardziej osobistych motywów, chociażby wątku kryzysu wieku średniego i problemów w rodzinie. W jednej z moich ulubionych scen Michael czyta przejmujący list od swoich bliskich. Zrobiło się poważnie, co?

Z satysfakcją jednak stwierdzam, że Rockstar odrobinę spuścił z tonu i wrócił do korzeni: historii przede wszystkim gangsterskiej, a dopiero później odnoszącej się do wielu ważkich kwestii. Padające w niej słowa komentarza nie kłują aż tak bardzo w oczy, widzi się głównie liczne nawiązania do filmów o przestępcach i skokach, próbę odtworzenia ich klimatu czy raczej zbudowania czegoś nowego.

Udało się, bo w GTA V czujemy, że uczestniczymy w nowej opowieści tego typu – jest ekipa indywidualistów, są dobrze nakreślone sytuacje, nie brakuje nagłych zwrotów akcji. Dialogi jak zwykle prezentują mistrzowski poziom, nawet jeśli czasami słyszymy ich aż za dużo (kłania się Red Dead Redemption). To zasługa nie tylko scenarzystów, ale też świetnie dobranych aktorów, którzy wykreowali przekonujące postacie. Dzięki temu historia Michaela, Trevora i Franklina interesuje do samego końca. Po kilkudziesięciogodzinnej przygodzie pozostawia wręcz pewien niedosyt – chciałoby się poznać dalsze losy bohaterów, a ich samych jeszcze lepiej. Nawet mimo kontrowersji, jakie narosły wokół tej odsłony serii.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *